Czytelnia Kiosk24.pl

Atomowe lotnisko (numer 09/2006)

Odkrywca | 29 wrzesień 2006


Odkrywca

Zamów prenumeratę tego tytułu

* Pokazana okładka tytułu jest aktualną okładką tytułu Odkrywca. Kiosk24.pl nie gwarantuje, że czytany artykuł pochodzi z numeru, którego okładka jest prezentowana.

W okresie PRL, na terenie umiejscowionych w Polsce radzieckich baz wojskowych przechowywane były ładunki jądrowe. Rosjanie do dzisiaj niechętnie przyznają się do tego, co więcej, często dementują te informacje. Dowodem jednak niezbitym, którego nie dało się usunąć, są pozostawione obiekty, jednoznacznie sugerujące ich przeznaczenie. Mało tego, wiele wskazuje na to, że część przechowywanej broni atomowej mogła być przeznaczona na wyposażenie polskiego wojska. Jednym z ciekawszych obiektów, co do których zachodzi podejrzenie o jądrową przeszłość, jest poradziecka baza lotnicza w Szprotawie-Wiechlicach.

Obecnie większość poradzieckich obiektów stanowi zaledwie cień swojej dawnej świetności. Niegdyś budzące grozę na operacyjnych mapach NATO lotniska, bazy rakietowe, koszary i bezkresne poligony z zamaskowanymi arsenałami, są dzisiaj jedynie niewyczerpalnym źródłem materiałów budowlanych i istnym złomiarskim Eldorado. To również niechciane strefy skażeń i nieużytków będące „solą w oku” niemal każdej zawiadującej nimi gminy. Chociaż często niejedna fortuna powstała dzięki nielegalnej eksploatacji opuszczonych koszar, osiedli, lotnisk i magazynów, tereny te rzadko mogą liczyć na sensowną rekultywację i ponowne zagospodarowanie. Przeszkodę stanowią koszty, zanieczyszczenia, opłakany stan, wybuchowe pozostałości oraz często zwykła niegospodarność. Chociaż podjęto kilka prób uczynienia z poradzieckich baz atrakcji turystycznych, niewielu jest chętnych (znacznie mniej niż poniemieckich itp.) na płatne zwiedzanie tego typu obiektów. 13 lat od opuszczenia Polski przez armię radziecką są nadal jednak miejscem dość tajemniczym, niebezpiecznym i budzącym od czasu do czasu wiele emocji.
W przypadku obiektów poniemieckich jednym z głównych problemów, pomijając oczywiście kwestie lokalizacji, jest zidentyfikowanie poszczególnych instalacji oraz poznanie ich przeznaczenia. Od upadku III Rzeszy minęło ponad 60 lat. Czy jest to wystarczająco długi okres, aby zatrzeć wszelkie informacje, skryć szczegóły konstrukcji i zamazać historię, ba zakamuflować na tyle, aby odnalezienie poszczególnych obiektów sprawiało dzisiaj wiele problemów? Może to dziwić, ale tylko do pewnego stopnia, gdyż 60 lat to stosunkowo krótki okres w porównaniu do budowli powstałych przed kilkuset laty. Często identyfikacja obiektów średniowiecznych jest łatwiejsza, niż drugowojennych, mimo że są znacznie młodsze. Od opuszczenia Armii Radzieckiej minęło z kolei maksymalnie 13 lat, a zidentyfikowanie przeznaczenia obiektów pozostawionych przez nią również rodzi wiele problemów. Przynajmniej oficjalnie. Tymczasem wiele z nich, zaledwie przed kilkunastu laty służyła jak miejsce składowania wszelkiego rodzaju środków bojowych, w tym oczywiście broni atomowej, biologicznej, chemicznej i Bóg raczy wiedzieć jeszcze jakiej.
Kryptonim „Wisła”
O ile zidentyfikowanie i oficjalne potwierdzenie, chociaż większości miejsc przechowywania broni jądrowej przez armie radziecką w Polsce jest niemożliwe, o tyle pojawia się cień szansy na próbę wyselekcjonowania obiektów, w których trzymano głowice atomowe przeznaczone na uzbrojenie specjalnych jednostek wojska polskiego. Kryptonim „Wisła” użyty w powyższym kontekście pojawiał się kilkakrotnie w nielicznych publikacjach, często związanych z postacią płk Ryszarda Kuklińskiego. Oznaczał budowę i funkcjonowanie składów broni jądrowej przeznaczonej na wyposażenie jednostek rakietowych, artylerii i lotnictwa Wojska Polskiego, w wypadku zaangażowania się sił Układu Warszawskiego w konflikt zbrojny z siłami NATO. Do dzisiaj nie tylko słabo znane są szczegóły tej akcji, lecz również nie ma pewności, co do umiejscowienia tych obiektów. Dlatego do czasu pełnego ujawnienia tajnych akt Układu Warszawskiego, na temat przechowywania w Polsce broni jądrowej funkcjonować będą, tak zresztą jak obecnie ma to miejsce, głównie spekulacje. Bo choć wiadomo o tym fakcie, nieznane są szczegóły. Chociaż pewne ogólniki w chwili obecnej po części potwierdzane są przez wysokich oficerów LWP. Generał Florian Siwicki w jednym z wywiadów wspomina o międzypaństwowym porozumieniu ze Związkiem Radzieckim, podpisanym w latach 60. przez ówczesnego ministra Obrony Narodowej Mariana Spychalskiego. Umowa przewidywała budowę dwóch (czasami mówi się o trzech) obiektów specjalnych, jednego w środkowo-zachodniej i drugiego w północno-zachodniej Polsce, służących do przechowywania broni jądrowej. Informacje te potwierdził również generał Wojciech Jaruzelski. Co więcej, obie budowle miały być wybudowane przez stronę polską, lecz na koszt Moskwy. Według naszych generałów głowice mogły być przeznaczone dla polskiego lotnictwa, artylerii i wojsk rakietowych, które bez wątpienia szkoliło się w działaniach bojowych z wykorzystaniem taktycznych ładunków jądrowych. Niestety do dzisiaj szczegóły kryptonimu „Wisła”, nie są jeszcze znane. Być może już wkrótce zostaną do końca ujawnione, choć nie wiadomo jak będzie z dostępem do nich.
W związku z tym, że wg radzieckiej doktryny wojennej, głowice atomowe były na czas pokoju magazynowane oddzielnie od środków ich przenoszenia, wymuszało to budowę i rozmieszczanie w strategicznych miejscach odpowiednich schronów. Jeden z ciekawszych poradzieckich obiektów tego typu znajduje się do dzisiaj na terenie byłej bazy lotniczej w Szprotawie, na terenie województwa lubuskiego.

Fliegerhorst Sprottau

Początki lotniska w Szprotawie sięgają I wojny światowej, lecz są trudne do uchwycenia. Wg pewnych informacji zalążki bazy lotniczej mieli stworzyć tu jeńcy wojenni z pobliskiego obozu. Niestety, dokumentacja się nie zachowała, a i pierwsze oficjalne informacje na temat jego istnienia pochodzą dopiero z lat 30. XX wieku. Oczywiście ze względu na ograniczenia nałożone na Niemcy rozwijał się tam, przynajmniej oficjalnie, sport szybowcowy, niemniej już w 1935 roku tutejsze lotnisko zyskuje miano bazy lotniczej, zaś w mieście funkcjonuje w tym czasie szkoła pilotów wojskowych. Lotnisko w Szprotawie nie nabrało w czasie wojny specjalnego znaczenia, będąc jedynie czasowym miejscem bazowania poszczególnych jednostek lotniczych. We wrześniu 1939 roku ze Szprotawy startowały Messerschmitty Bf 109 z I. Grupy 20. Eskadry Myśliwskiej pod dowództwem mjr Siegfrieda Lehmanna. Tuż przed wybuchem wojny została w Szprotawie sformowana również 2. Eskadra Myśliwska „Holzhammer”. Z kolei przed atakiem na ZSRR przebywała na lotnisku 77. Eskadra Bombowa (o ironio jak się później okaże). Od 1944 roku szprotawska baza gościła rozliczne samoloty z rozbitych dywizjonów, głównie rozpoznawczych, a także według niektórych informacji odrzutowe Messerschmitty Me 262 i rakietowe Me 163 z III. Grupy 400. Szwadronu Myśliwskiego.
Podsumowując, lotnisko w Szprotawie w okresie ostatniej wojny nie odegrało z całą pewnością znaczącej roli. Pełniło raczej funkcję pomocniczą na zapleczu frontu, jako obiekt zapasowy i baza remontowa. Największy rozwój lotniska, jego rozbudowa i podniesienie rangi miały dopiero nadejść.

Aerodrom Szprotawa

Szprotawę Armia Czerwona zajęła w 1945 roku, jednak dopiero właściwa rozbudowa obiektu nastąpiła w latach 50. Przez ponad następnych 40 lat, dzień i noc ogłuszający huk potężnych silników odrzutowych, włączanych podczas startu dopalaczy oraz pisk hamujących opon, towarzyszył mieszkańcom miasteczka. W tutejszej radzieckiej bazie lotniczej, myśliwsko-bombowe „suchoje” i „migi” codziennie, w stanie najwyższej gotowości bojowej, wznosiły się w powietrze ćwicząc na wypadek mogącego nadejść w każdej chwili wybuchu ostatniego konfliktu w dziejach ludzkości.
Wchodząc dzisiaj na porośnięty trawą i krzewami szczyt osypanego ziemią schronohangaru, można podziwiać panoramę jednej z ciekawszych poradzieckich baz lotniczych. Część potężnych zabudowań zajmują liczne firmy, zaś pas startowy i stanowisko postojowe często służą jako miejsce ćwiczeń dla świeżo upieczonych kierowców. Lotnisko w Szprotawie, a administracyjnie właściwie w Wiechlicach, niegdyś tętniło życiem, powietrze wypełnione było spalinami i wszechobecnym hukiem kołujących, startujących i lądujących maszyn oraz… potencjalną grozą niewiadomej następnego dnia. Tym bardziej, że był to prawdopodobnie obiekt „pierwszego uderzenia”, skąd miał nastąpić natychmiastowy atak bądź kontratak. Zapewne dlatego według (dotąd niepotwierdzonych na 100% informacji) na terenie bazy przechowywano broń jądrową, w którą miały być uzbrajane stacjonujące tu samoloty.
Pierwszą większą jednostką lotniczą jaka stacjonowała w Szprotawie był 18. Pułk Lotnictwa Myśliwskiego przeniesiony w 1955 roku z… Chin, gdzie bazował na lotnisku Talien (Dalnyj) na półwyspie Liaotańskim, a następnie Sanszilipu, gdzie radzieccy piloci szkolili swoich chińskich kolegów. W 1960 roku został przemianowany na 18. Pułk Lotnictwa Myśliwsko-Bombowego następnie w 1989 roku na 89. Pułk Lotnictwa Bombowego. W Szprotawie miał swoją siedzibę również klucz dowodzenia 149. Dywizji Lotnictwa Bombowego, którego rozkazom podlegały stacjonujący w Krzywej 3. Pułk Lotnictwa Bombowego oraz 42. Tannenberski Pułk Lotnictwa Bombowego bazujący w Starej Koperni. Przez pewien czas bazowała w Wiechlicach również 314. Samodzielna Eskadra Śmigłowców.
Oprócz rozlicznych opowiadań miejscowych, rzadziej byłych żołnierzy miejscowego garnizonu, o przechowywaniu tu specjalnych ładunków, świadczy niezmiernie interesujący obiekt. Obecnie baza lotnicza jest zaledwie ułamkiem tego, co reprezentowała sobą jeszcze kilkanaście lat temu. Przy odrobinie wyobraźni możemy jednak cofnąć się do szczytowego okresu Zimnej Wojny, kiedy alarmy bojowe były codziennością, tak samo zresztą jak możliwość ataku (na) „imperialistów” z Zachodu. Warto wspomnieć, że na mapach sztabowych NATO Szprotawa była ważnym celem, jednym z pierwszych na liście do wyeliminowania.
Nie było to jednak tak proste, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, gdyż kluczowe dla możliwości przetrwania lotniska w wypadek ataku obiekty, rozproszone były na znacznej przestrzeni. Wszystkie z 24 stacjonujących tu bombowców frontowych, o zmiennej geometrii skrzydeł SU-24 także w zmodernizowanej wersji M, w razie nagłego ataku mogły zostać ukryte w kilkudziesięciu rozproszonych na terenie bazy schronohangarach, pokrytych maskującą warstwą ziemi, usytuowanych pośród rozlicznych drzew i krzewów. Z oddalonych kilka kilometrów dalej składów amunicji, w szybkim czasie można było dowieść i podwiesić pod samoloty odpowiednie zestawy bomb i rakiet. Niezbędne do lotów paliwo było podawane specjalną magistralą, systemem przepompowni i rurociągów, z bazy paliwowej wprost do stanowiska postojowego bombowców.
Lotnisko w Szprotawie było nie tylko bazą lotniczą, lecz również siedzibą dowództwa 149. Dywizji Lotnictwa Bombowego koordynującego działania trzech pułków bombowych, operujących w ramach 4. Armii Lotniczej. Obiekt musiał więc być wyposażony w odpowiednie bunkry dowodzenia. Niewidoczne z powietrza, wpisane w dwa pagórki nieopodal zwykłych schronohangarów, nawet dzisiaj trudne są do dostrzeżenia. Z zewnątrz niepozorne, dopiero w środku dają pojęcie o swoim przeznaczeniu. Zbudowane niezwykle prosto i tanio, gdyż dwa standardowe schronohangary, połączono wąskim i niskim korytarzem, wnętrza zaś wypełniono komponentowymi kondygnacjami, które tworzą sieć pomieszczeń przeznaczonych dla dowództwa i obsługi. Niegdyś, wypełnione liczną aparaturą i migającymi monitorami, obecnie, niczym w po raz pierwszy widzianym obiekcie poniemieckim, przeznaczenie i układ pomieszczeń zastanawia, stanowi niewiadomą. Poprzez odrapane ściany, wymalowane napisy, przebija się nieśmiało oryginalna radziecka elewacja, pozbawiona jednak wszelkich instalacji, przewodów, urządzeń…

Obiekt specjalny

Najbardziej niesamowite wrażenie sprawia obiekt specjalny. Niewątpliwie związany był z lotniskiem, jednak stanowił integralną część z odrębnym dowództwem. Nazwanie go atomowym, nie do końca poprawnie opisuje jego funkcję. Najprawdopodobniej służył do przechowywania głowic jądrowych, najprawdopodobniej, bo potwierdzić tego faktu na chwilę obecną się nie da. Wszystko jednak na to wskazuje, zarówno solidna i nietypowa konstrukcja, jak i niemalże legendarne środki ostrożności jakie Rosjanie przedsięwzięli, aby to miejsce chronić. Przylegający do schronu teren, podzielony był na kilka stref bezpieczeństwa, oddzielonych drutem kolczastym, również pod wysokim napięciem, obsadzony niemal wyłącznie przez oficerów. Wartownicy sąsiednich stref nie byli wtajemniczani czego tak naprawdę strzegą, zaś miejscowi mówią, że i obsłudze oczy zawiązywano podczas transportu do obiektu tak, aby nie mogli samodzielnie określić jego lokalizacji. Dzisiaj wrażenie robi i obiekt i reszki maskowania na nim wymalowane – konary drzew podobnych do tych, jakie rosną w jego otoczeniu. Naprzeciwko rodzaj wiaty, bądź element dźwigu, służący do transportu głowic, a być może i maskowania obiektu. Po bokach rampy, w najbliższym sąsiedztwie, na pozór zwykłe garaże. Na pozór… bowiem po otwarciu wielkich wrót ukazują się małe drzwi, mogące pomieścić zaledwie jedną osobę. Co więcej, w środku kolejna sieć pomieszczeń niewiadomego przeznaczenia, większe i mniejsze mogące służyć właściwie do wszystkiego… najmniej jako garaże. Bunkier był prawdopodobnie jednym z pilniej strzeżonych obiektów Północnej Grupy Wojsk. Prawdopodobnie połączony bezpośrednio czerwoną linią z Moskwą... W pobliżu wejścia panuje szczególna atmosfera, wrażenie niepewności oraz pewna obawa – odczucia absolutnie subiektywne, dominują przed wkroczeniem w nieznane. Potężne, podwójne zewnętrzne wrota, następnie śluza, po kilku metrach kolejne drzwi, razem 3 strefy wejścia. Na pierwszym poziomie liczne pomieszczenia obsługi, najbardziej identyfikowalne toalety, a także klatka schodowa prowadząca na wyższy poziom, gdzie rozmieszczono zachowane do dzisiaj w świetnym stanie urządzenia kotłowni, systemu wentylacji i łączności. Na jednych z drzwi znaki maski, kombinezonu i butów... – magazyn czy pomieszczenia, do których wchodzić należy w stroju ochronnym? W środku nic podejrzanego i kolejne pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Po zejściu na dół, za kolejnymi wrotami identycznymi z wejściowymi, ukazuje się długa na kilkadziesiąt metrów i znacznie niższa od pozostałej części bunkra (wysoka zaledwie na 3-3,5 m) komora magazynowa. Ponura, surowa i na szczęście już pusta. Licznik Geigera podobno nie zanotował tu w ostatnim czasie wzmożonego promieniowania… Niewykluczone, że przechowywano w tym miejscu coś innego. Nie były to jednak na pewno lody.

Trochę spekulacji

Warto się jednak przyjrzeć obiektowi pod kątem budowy i funkcjonowania go w ramach wspomnianego wcześniej kryptonimu „Wisła”. Teoria o magazynie głowic jądrowych brzmi racjonalnie i co widać, obiekt doskonale spełniał postawione mu założenia. Jeżeli rzeczywiście pełnił przypisane mu dzisiaj funkcje, istnieje pewne prawdopodobieństwo, że mógł to być jeden z obiektów przeznaczonych do przechowywania broni jądrowej dla Wojska Polskiego. Przede wszystkim bunkier w Szprotawie został wybudowany w 1968 roku przez rodzimych specjalistów z wojskowej jednostki inżynieryjno-budowlanej. Tak więc odwołując się do opinii naszych generałów, i czas i wykonawca by się zgadzały. Również enigmatyczny opis lokalizacji w środkowo-zachodniej części Polski również. Do Szprotawy zapewne Wojsko Polskie (chyba, że wyjdzie to przy okazji opracowywania akt Układu Warszawskiego) nigdy się nie przyzna, a Rosjanie? Cóż, już w 1992 roku zaprzeczyli jakoby mieli przechowywać w Szprotawie broń atomową. Taka postawa nie może dziwić, jednak wyklucza też możliwość weryfikacji faktu u źródła, w ciągu kilkudziesięciu najbliższych lat. Niewielu jednak w to uwierzyło. Podobne obiekty znajdują się we wschodniej części Niemiec, na terenie Czech i na Węgrzech. Za tym, że bunkier jest dawnym magazynem ładunków jądrowych przemawia jeszcze jeden bardzo istotny aspekt tej radioaktywnej układanki. Wszystkie pułki 149. Dywizji Lotnictwa Bombowego wyposażone były w typy samolotów przystosowane do przenoszenia taktycznych ładunków jądrowych, a więc zarówno SU-24, jak i wcześniej będące na stanie SU-17, a także Migi-21 w wersjach PF i SMT mogły dokonywać ataków z użyciem broni atomowej. Pułki wchodzące w skład dywizji rozmieszczone były ponadto w stosunkowo niewielkiej odległości od siebie, więc usytuowanie schronu w mieszczącej siedzibę dowództwa Szprotawie wydaje się także w pełni uzasadnione.
Można zadać sobie pytanie, jakie to ma dzisiaj znaczenie? Być może żadnego, jednak świadczyłoby o tym, że na terenie naszego kraju składowano jednak spore ilości broni atomowej. W świetle systematycznie odtajnianych akt Układu Warszawskiego, zmienia się istotnie charakter naszego kraju jako byłego członka Układu Warszawskiego – wojskowego paktu w założeniach typowo obronnego. Tym samym, okazuje się on nie do końca obronny, a Polska jako kraj w dotychczasowym mniemaniu wolny od broni jądrowej, mógł być nią prawdopodobnie naszpikowany.


Piotr Maszkowski

Wróć do czytelni