Czytelnia Kiosk24.pl

Wojna Obronna czy Kampania Wrześniowa? (numer 09/2006)

Odkrywca | 29 wrzesień 2006


Odkrywca

Zamów prenumeratę tego tytułu

* Pokazana okładka tytułu jest aktualną okładką tytułu Odkrywca. Kiosk24.pl nie gwarantuje, że czytany artykuł pochodzi z numeru, którego okładka jest prezentowana.



Walka ze stereotypami to zadanie niewdzięczne i właściwie beznadziejne. Jednak podejmowanie walki wbrew rozsądnej kalkulacji, to nasza narodowa specjalność. Spróbujmy zatem zmierzyć się z problemem właściwej nazwy dla działań zbrojnych w obronie Rzeczypospolitej w 1939 roku.
W okowach stalinowskiej optyki i putinowskiej praktyki

Termin Wojna Obronna wydaje się całkiem zgrabny, brzmi bardziej serio niż Kampania, ale przy bliższym zbadaniu zagadnienia widać wyraźnie, że „coś tu nie gra”. Jeżeli przyjęlibyśmy to określenie dla działań zbrojnych w obronie niepodległości Polski w 1939 roku, to okazałoby się, że II wojna światowa trwała równolegle do polskiej Wojny Obronnej. A może nie równolegle? Może wojna światowa zaczęła się później? Na przykład w czerwcu 1941 roku, kiedy sojusznicy w wojnie przeciw Polsce stali się wrogami? Taka teoria dokładnie odpowiada historycznej wykładni obowiązującej od epoki Józefa Stalina do czasów Włodzimierza Putina. Byłaby zatem walka o naszą Ojczyznę jedną z niewiele znaczących „wojen imperialistycznych”, które poprzedzały właściwe światowe starcie mocarstw? Z perspektywy owych mocarstw zapewne tak, ale chyba nie musimy oglądać naszych dziejów oczyma naszych wrogów…
Zwolennicy tezy o Wojnie Obronnej 1939 r. mogą jednak przytoczyć pewne argumenty przemawiające na jej korzyść. W wyniku działań zbrojnych całe terytorium Polski zostało zajęte przez napastników, a najwyższe władze państwowe opuściły kraj. Siły zbrojne zostały rozbite, a śmierci, ran, niewoli lub rozbrojenia uniknęła jedynie niewielka część polskich żołnierzy. Polska administracja państwowa i samorządowa została zastąpiona przez władzę okupacyjną. W świetle tych bezdyskusyjnych faktów można by wysnuć teorię, że w 1939 r. w wyniku przegranej Wojny Obronnej państwo polskie przestało istnieć. Jeżeli nie de iure, to przynajmniej de facto. Tyle tylko, że konsekwencją tego kierunku rozumowania jest założenie, iż ponowne odtworzenie polskiej państwowości nastąpiło latem 1944 roku, to jest po osiągnięciu przez wojska sowieckie granicy stalinowsko-hitlerowskiej, będącej efektem rozbioru Polski w roku 1939 po przegranej Wojny Obronnej. W konsekwencji tak zwana Polska Ludowa (cóż za myląca nazwa, biorąc pod uwagę los ludowców z PSL u początków jej istnienia…), stworzona mocą decyzji Stalina i jego wiernych sojuszników z Zachodu, to jedyny prawomocny sukcesor Rzeczypospolitej. Ale jakim prawem? Prawem kaduka. Chociaż namiestnicy Polski z ramienia ZSRS starali się udowodnić, że mają demokratycznie uzyskany mandat społeczny (tzw. referendum z 1946 r. zostało w tym celu przeprowadzone i sfałszowane), utrzymywali się u władzy dzięki sile, i to raczej nie tyle argumentów, co oręża – obcego (lata 40.) i własnego (stan wojenny). Faktem jest także, że blisko pół wieku rządów „komuchów” przeorało polskie społeczeństwo i jego poglądy na historię głębokimi bruzdami. Stąd zapewne popularność określenia Wojny Obronnej 1939 r. Mieszane uczucia budzi więc odznaczenie ustanowione w 1981 roku – Medal za Udział w Wojnie Obronnej 1939.
Niewątpliwie fakt uhonorowania uczestników walk o niepodległość II RP po dziesięcioleciach wylewania kubłów pomyj na „faszystowskie rządy sanacji” był ogromną satysfakcją moralną dla tych wszystkich, którzy o wolną Polskę walczyli. Ale w tym symbolicznym geście łaskawości władzy kryło się żądło. „No tak, wicie-rozumicie, walczyliście w Wojnie Obronnej, ale przecież przegraliście… Za to MY, pomazańcy praw dziejowych i materializmu dialektycznego wygraliśmy. Raz na zawsze. I dobrze to sobie zapamiętajcie...”.

Fakty przeciw wojnie

Niemiecka napaść na Polskę 1 września 1939 zapoczątkowała wielki, międzynarodowy konflikt, który już po trzech dniach nabrał charakteru wojny światowej. Wystąpienie Wielkiej Brytanii i Francji, których imperialne posiadłości stanowiły sporą część politycznej mapy świata nie może pozostawiać w tej mierze wątpliwości. Z kolei sowieckie uderzenie na Polskę z 17 września, będące realizacją sojuszu nazizmu i komunizmu, nadało konfliktowi nowy wymiar – była to odtąd nie tylko wojna światowa, ale wręcz wojna światów – świata liberalnego ze światem totalitarnym. Stalinowska „taktyka hieny” sprawdziła się znakomicie. Niestety, po części także z powodu trudnych do zrozumienia poczynań rządu II RP. Wobec grozy sytuacji nasze naczelne władze zmuszone były opuścić terytorium kraju, udając się do Rumunii, nominalnie sojusznika Polski. W pośpiechu nie zadbano o formalne uzyskanie zgody Bukaresztu na ewakuację władz II RP, co dało gospodarzom pretekst do internowania zarówno żołnierzy, jak i cywilnych obywateli Polski. Jakże często sojusze obronne są warte tylko tyle, ile papier, na którym je spisano… Co gorsze, zarówno władze cywilne, jak i wojskowe II RP nie zdecydowały się na jasny, konsekwentny krok: stwierdzenie stanu wojny polsko-sowieckiej, i co jeszcze istotniejsze – ustosunkowania się do tego faktu naszych aliantów. „Ogólna dyrektywa” Wodza Naczelnego nakazywała oddziałom zbrojnym unikanie walki z Armią Czerwoną i odwrót ku Rumunii lub Węgrom. Tymczasem zarówno deklaracje polityczne Kremla („państwo polskie i jego rząd przestały faktycznie istnieć”), jak i działania militarne nie pozostawiały cienia wątpliwości co do charakteru sowieckiej „bratniej pomocy” dla Hitlera.
Trudno dzisiaj ocenić, jaki wpływ na tą zadziwiającą powściągliwość polskich władz mieli nasi zachodni sojusznicy. Jest faktem, że nasz „stary przyjaciel”, Lloyd George wygłosił wówczas opinię, że posunięcie Stalina jest w istocie krokiem antyniemieckim. Wishful thinking czy demencja starcza? A może po prostu realizacja zlecenia… Dość stwierdzić, że Brytyjczykom to polskie „niedopowiedzenie” w sprawie stosunków z ZSRS bardzo odpowiadało. Nawet Imperium Brytyjskie nie miałoby bowiem szans w wojnie z połączonymi siłami brunatnego i czerwonego totalitaryzmu. Zresztą osławione „angielskie gwarancje”, które zapewne ostatecznie popchnęły Polskę do niezłomnego stanowiska dyplomatycznego wobec żądań Hitlera, dotyczyły zagrożenia ze strony Niemiec.
Wbrew sowieckiej propagandzie państwo polskie, choć podbite i podzielone pomiędzy agresorów, nie przestało istnieć, przynajmniej na płaszczyźnie prawa międzynarodowego. Jeszcze we wrześniu 1939 roku internowany w Rumunii prezydent Ignacy Mościcki wyznaczył swojego następcę. Władysław Raczkiewicz zaprzysiężony został w Paryżu, tymczasowej siedzibie polskiego rządu na uchodźstwie. Premierem został generał Władysław Sikorski. Rząd emigracyjny został wkrótce uznany przez Francję, Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone (wówczas jeszcze państwo neutralne, choć sympatyzujące z Aliantami, a szczególnie z ich walutami, przeznaczonymi na zakupy w USA). W tym czasie w kraju trwały jeszcze walki regularnych oddziałów Wojska Polskiego z agresorami. Upadło więc Polskie Państwo czy nie upadło? Nawet jeśli tak, to szybko podniosło się z ringu, a z pewnością nie podpisano ani generalnego aktu kapitulacji, ani zawieszenia broni, o pokoju kończącym rzekomą Wojnę Obronną nie mówiąc.

Kampania tak, Wrześniowa – nie?

Skoro w obliczu faktów należy odrzucić stalinowsko-peerelowską tezę o Wojnie Obronnej 1939 r., to czy należy automatycznie i bezkrytycznie przyjąć równolegle funkcjonujące w polskiej historiografii określenie Kampania Wrześniowa? Cóż, oczywiście, że można. Należy jednak pamiętać, że o ile nie sposób odmówić słuszności terminowi „kampania” (według słownika języka polskiego PWN: „zespół działań wojennych objętych wspólnym planem strategicznym i toczących się na określonym terytorium w pewnym okresie”), to przymiotnik „wrześniowa” stanowi uogólnienie krzywdzące tych polskich żołnierzy, którzy nie złożyli broni i kontynuowali beznadziejną już wówczas walkę z napastnikami. Oczywiście można bez cienia przesady stwierdzić, że losy Kampanii rozstrzygnęły się we wrześniu 1939 roku. Właściwie można by nawet pokusić się o tezę, że o przebiegu Kampanii Wrześniowej zadecydowały wydarzenia z sierpnia 1939 r., a w szczególności tajny protokół niemiecko-sowiecki, znany jako pakt Ribbentropp-Mołotow. Jest prawdą, że rozstrzygające były już pierwsze dni walk, kiedy okazało się, że niemieckie siły zbrojne dysponują wszelkimi atutami i realizują (choć nie bez kłopotów i bolesnych strat) schemat „wojny błyskawicznej”. Jest także niepodważalnym faktem, że agresja sowiecka z 17 września udaremniła desperacki plan obrony „przedmościa rumuńskiego” aż do rozpoczęcia sojuszniczej ofensywy na Zachodzie.
Upadek Warszawy był najbardziej dobitnym przejawem porażki Wojska Polskiego we wrześniu 1939 roku. Nie zapominajmy jednak o ludziach, którzy oddali życie w obronie Ojczyzny już po upływie tego fatalnego miesiąca. Obrońcy Helu, żołnierze generała Kleeberga, wreszcie hubalczycy walczyli do gorzkiego końca, nie oglądając się na kalendarz. Podobnie jak marynarze polscy, którzy wraz ze swoimi okrętami przyłączyli się do sojuszników i brali udział w działaniach wojennych na morzach od września 1939 do maja 1945 roku. Czy zatem konieczne jest tak kategoryczne ograniczenie czasowe Kampanii 1939 roku? Z pewnością jest to rozwiązanie wygodne i znacznie trafniejsze, niż teoria o Wojnie Obronnej. Ale chyba nie do końca sprawiedliwe.

I kampania, i obronna, czyli o rozsądny kompromis

Podobno kompromis to takie rozwiązanie, które nie zadawala nikogo. Mając w pamięci ten jakże trafny paradoks wypadałoby „skorzystać z okazji do milczenia”, zgodnie z sugestią jednego z wybitnych EU-polityków. Jednak, jak mawiali starożytni „Amicus (cuius?) Chirac, sed magis amica veritas”. Wobec dylematu Wojna Obronna czy Kampania Wrześniowa stanęło wielu historyków. Nie wnikając w powody przyjęcia jednej czy drugiej opcji – ostatecznie jesteśmy „wolnymi obywatelami wolnego kraju” – należy przypomnieć, że byli i tacy badacze, którzy usiłowali przełamać ten dualistyczny schemat terminologiczny. Znakomity historyk wojskowości polskiej, Marian Porwit zastosował w tytule swojego trzytomowego opracowania udany unik, pisząc „Komentarze do historii polskich działań obronnych 1939 roku”. Podobnie Tadeusz Jurga, który swoje „naukowe ostrogi” zdobywał w Wojskowym Instytucie Historycznym im. Wandy Wasilewskiej, zatytułował tom poświęcony walkom w 1939 r. „Obrona Polski 1939”, potrafił więc oderwać się od narzucanych przez czynniki oficjalne schematów. Obie te propozycje terminologiczne są do przyjęcia, choć wyraźnie widać w nich zamiar uniku wobec presji ideologii.
Idąc tropem faktów historycznych można jednak także rozważyć propozycję nazwania polskich działań zbrojnych w roku 1939 Kampanią Obronną 1939 roku lub Kampanią Obronną Polski. Zaletą takiego sformułowania terminu jest zarówno zgodność z wydarzeniami, jak i odrzucenie ścisłego ograniczenia czasowego „co do miesiąca”. W ten sposób symbolicznie uhonorowani zostają żołnierze, uczestniczący w ostatnich walkach kampanii. W historiografii niemieckiej funkcjonuje już od 1939 roku określenie Feldzug in Polen lub Polenfeldzug, czyli Kampania Polska. W optyce agresora nie ma miejsca na określenie „obronna”. Tu kryje się istotna różnica. Dla nas, Polaków, Kampania 1939 roku była walką w obronie niepodległości i suwerenności kraju.

Schematy wiecznie żywe

Wydawało się wielu, że zapoczątkowane w roku 1989 przemiany ustrojowe szybko przyniosą restaurację Rzeczypospolitej Polskiej. Nie ma cudów! Pół wieku okupacji i kolaboracji nie mogło pozostać bez trwałych zmian w świadomości społecznej i postrzeganiu naszej historii. Do rangi swoistego symbolu symbiozy PRL i RP urasta fakt, że Lech Wałęsa przyjął z rąk Prezydenta RP na Uchodźstwie jedynie część symboli suwerenności Polski. Tak więc nie został „nostryfikowany” londyński Krzyż Kampanii Wrześniowej, a za to wciąż nadawano weteranom „jaruzelski” Medal za Udział w Wojnie Obronnej 1939 roku. Walka ze stereotypami jest sprawą trudną, ale czy to oznacza, że nie warto jej podejmować?

Piotr Galik

Wróć do czytelni